(O twórczości poetyckiej JSK, część trzecia)
Zadziwiająca jest umiejętność JSK w przywdziewaniu masek polskich poetów różnych epok literackich; w jego wierszach znajdziemy echa poezji średniowiecznej, barokowej, renesansowej, ale szczególnie upodobał sobie Młodą Polskę i wiersze Skamandrytów, choć nieobcy mu jest też wiersz biały, tzw. „rózewiczowski”. Mógłby nasz poeta śmiało paradować po Krakowie w czarnym kapeluszu i takiejże pelerynie jako kolega Tetmajera czy Przybyszewskiego a zwłaszcza Leopolda Staffa, ale myślę, że byłby także przyjęty do grona przesiadującego w międzywojennej Ziemiańskiej: Słonimskiego, Tuwima, i innych,
Migawka
Często wracam wspomnieniem w aleję lipową,
Gdzie szeptem poprzez liście biegło każde słowo,
Gdzie korony splotami zamykały przestrzeń.
A nieśmiałość w konarach trwała długo jeszcze.
W słowach pełnych nieładu, składanych pospiesznie,
Pogubiona myśl trwała, ułożona wcześniej,
Wątek wciąż niedomknięty w niezdarnych wyznaniach,
Jakby własnej szczerości bał się i zabraniał.
Więc nie było nic takie, jakim być powinno,
Gdy zmierzch splatał się barwą, z każdym liściem inną,
I niepokój narastał pośród nocy kroków,
Coraz mniej było ciebie, coraz więcej mroku.
Cisza. Czas się mijaniem przed lustrami pyszni
I już nie wiem. Tak było? Czym to wszystko wyśnił?
Przepiękny ten wiersz, mówi zapewne o pierwszej miłości, niezdarnych wyznaniach miłosnych romantycznego młodzieńca, być może jego miłość została odrzucona albo przyjęta obojętnie, bo przecież „Coraz mniej było ciebie, coraz więcej mroku”? Możemy niemal namacalnie odczuć rozpacz i pomieszanie odrzuconego amanta, jego niepokój, atak paniki i depresję. Zapewne wyznanie było niezdarne, może zniechęcające wybrankę, ponieważ chorobliwa romantyczna nieśmiałość nie pozwala bohaterowi wiersza jasno i zachęcająco sformułować swojego uczucia: „Wątek wciąż niedomknięty w niezdarnych wyznaniach, / Jakby własnej szczerości bał się i zabraniał”. Jak świetnie przedstawiono w tym wierszu młodzieńczą, egzaltowaną miłość, pełną zahamowań, przerażoną własną siłą, skrytych uniesień i oczekiwań, która nie umie jeszcze sama siebie wyrazić w słowach, zwłaszcza, kiedy wybranka serca znajduje się tuż obok, a sama jej obecność powoduje drżenie rąk i przyspieszone bicia serca, a język się plącze i nie umie znaleźć odpowiednich słów.
Mimo niewątpliwego, szczerego wzruszenia, „romantyczne” wiersze kiczora, o niezwykłej urodzie, zawierają zawsze element humoru, kpiny i ironii. Dzięki temu poeta uzyskuje konieczny dystans wobec epoki literackiej, w której kostium ubrał swój wiersz. Jednocześnie trudno nie zauważyć, że wiersze „romantyczne” Kiczora są jednak uwspółcześnione poprzez sposób przedstawiania i odczytywania. Są mniej „natchnione”, więcej w nich języka zaczerpniętego ze współczesności, ale pokazują, że pewien typ uczuciowości pozostał aktualny, że „romantyczny” sposób przedstawianie miłości może być przydatny i dzisiaj. Pewne wzorce miłości pozostały żywe i czytelnik reaguje na nie tak samo, jak przed stu laty, jeśli tylko jezyk utworu nie jest nazbyt archaiczny.
„Cisza. Czas się mijaniem przed lustrami pyszni ? I już nie wiem. Tak było? Czym to wszystko wyśnił?” W poezji romantycznej sen, marzenia senne, majaki i widziadła pełniły bardzo ważną rolę. „Śniła się zima…” – pisał Adam Mickiewicz w jednym ze swoich najwcześniejszych wierszy. Postrzeganie rzeczywistości poprzez sen, traktowany jako surrealny „alternatywny świat” albo proroctwo, było powszechne. Często był to nie sen, a raczej koszmar senny. Dla poety romantycznego świat snu był rzeczywistością nawet bardziej uprawnioną niż jawa, bo w marzeniach sennych mógł się realizować całkowicie, a jawa spłycała go do swojego, przyziemnego poziomu. Ale w majakach sennych poznawał także grozę świata, pojawiały się demony, w świetle dziennym niewidoczne.
Bardzo mnie kusi teraz, aby zacytować krytyka Leszka Żulińskiego, wiernie towarzyszącego poezji JSK, który napisał „List od przyjaciela”:
(…).. .ach, jakie to piękne wiersze… Jakie piękne! Kiczor nie przejął się epoką galopującej awangardy ani jazgotem nowych dykcji. Wybrał postawę kilku mistrzów z okresu międzywojennego (jak na przykład Leopold Staff), którzy nie dali zapędzić się w kozi róg ekspansywnej wówczas sile wiersza białego, odrzucającego sylabotonizm i inne tradycyjne kanony. Postrzegam w tym także coś z tradycji Asnyka, który nie chciał być „nowoczesny”. Trzeba przyznać, że tkwi w takiej postawie niemała doza odwagi i imponującego wyboru. Postawa niemal manifestacyjna. W tym zbiorze znajdujemy zresztą garść wierszy nierymowanych, współcześnie jakby manifestujących, że poeta pisać i takie potrafi.
Siła Jana Stanisława polega tedy na jego „konserwatyzmie”. Dzisiaj już mało kto potrafi poloneza wodzić, lecz on czyni to jakby wciąż był na „balu w operze”. Ma genialne ucho do rymu i rytmu. Jest to niezbędna zaleta warsztatowa, którą szkoda byłoby — akurat w tym przypadku — wstydliwie skrywać. Poeta zdecydował się na przekształcenia „słabości” w siłę. I, moim zdaniem, dokonał właściwego wyboru, który odróżnia go od współczesnej „poezji stadnej”.
Rzeczywiście, dziś trzeba odwagi, żeby pisać wiersze, jak mówił Antoni Słonimski „z sensem, rytmem rymem”. Tak pisał „W obronie wiersza”
Gdy modny bełkot snobistycznej blagi
Krytyk zaciemnia kadzidlanym dymem,
Doszło do tego, że aktem odwagi
Jest wiersz napisać z rytmem, sensem, rymem.
Kogo młodzieńcza oślepiła pycha,
Prostotę gotów uznać za prostactwo,
Więc gdy rozsypie się liter robactwo,
Widząc tasiemce słów – czytelnik wzdycha.
Mój przyjacielu, nie wstydź się, nie rumień,
Bo to są słowa, które bałamucą.
Nigdy się twojej pamięci nie wrócą
Ani nie trafią do serc i do sumień.
Tacy są trudni chłopcy nasi, twardzi,
Patos i liryzm taki wstręt w nich budzi,
Tak jeden z drugim światem awangardzi,
Że wiersze pisze, jakby pluł na ludzi.
I cóż, że biedne słowa wypokraczy
I wtłoczy w szereg dziwacznych skojarzeń?
Wiersz, kiedy nie jest pokarmem dla marzeń,
Gdy nie jest skargą, buntem – nic nie znaczy.
Oczywiście, Słonimski w polemicznym ferworze nieco się rozpędził, przesadził w krytyce, albo nie sprecyzował swoich uwag, bo przecież nie chodziło o likwidację wiersza białego, który odkrywał nowe obszary poetyckiego widzenia, eksploracji, ale o liczną grupę naśladowców, którzy mówiąc kolokwialnie „małpowali” wybitnych poetów. Ale powiedzmy sobie szczerze, czyż „rymotwórcom” brakowało naśladowców grafomanów? Wystarczy przejrzeć bibliografię dziewiętnastowiecznej poezji polskiej, aby zobaczyć ogromną liczbę grafomanów, po których słuch zaginął, nikt nie chce ich wznawiać ani czytać, bo też nie ma ku temu powodu. Czas bezlitośnie przesiewa rzeczy słabe, liche, plewy – jak to kiedyś, nieco obraźliwie, określano słabych poetów, naśladowców w krytyce literackiej.
Sama uroda tych wierszy, ich klimat, aura, nastrojowość i niewątpliwa inteligencja bronią bez wysiłku „konserwatyzmu” Kiczora. Ale mamy tu do czynienia jeszcze dodatkowo z czymś ważnym — otóż te wiersze są pięknym „traktatem egzystencjalnym”, ich „mądrość życiowa”, ich wmyślanie się w czułe relacje interpersonalne, w nastroje „żywota lirycznego”, w aksjologiczne przeżywanie świata i losu… — to wszystko daje się tutaj przekuć na wartość intelektualną. W tym „pięknym mówieniu” jest i piękny przekaz pięknego żywota. Toteż niech Was nie kusi wyłącznie estetyzm tej poezji; czytajcie ją także jako ważne przesłanie — bo ono tu jest!
Jeśli chodzi o spór literacki między „konserwatystami a „awangardzistami”, to JSK nie widzi raczej konfliktu a uzupełnienie doznań, jak to widać w wierszu „Na chwałę”:
Znajomi dzisiaj mi przynieśli
zamiast pół litra — kilka książek;
Że to jest dzisiaj dzień poezji,
Że to się przecież jakoś wiąże.
Nie było wódki, kawy, gwaru,
Szybko się z nimi pożegnałem
I otworzywszy z pięć browarów,
czytam te wiersze — wolne, białe.
I odnajduję takie treści,
i takie mnóstwo rozkołysań,
że jakby świat się we mnie zmieścił
i Najwyższego głos usłyszał.
Wybaczcie zatem przyjaciele,
żem niegościnny był cokolwiek,
Lecz powiem to bez ceregieli:
Więcej się o was z wierszy dowiem.
Dowiem, polubię, znienawidzę,
lecz się ucieszę. Że was widzę.
Widać z tego żartobliwego utworu, że JSK wysoce sobie ceni białą poezję i daje mu ona ogrom wzruszeń oraz doznań estetycznych. Jest tylko jeden kłopot, ten mianowicie, że z JSK nigdy nie wiadomo, kidey mówi poważnie, a kiedy sobie kpi… Sam zresztą jest twórcą zarówno wierszy klasycznych, rymowanych, jak i „różewiczowskich”, czasem równie udanych. Jednak zarówno w pierwszym przypadku, jak i drugim, dba o klarowność wiersza i cyzeluje formę, zawsze dbając o zgodność treści i formy.
List – to nieodzowny atrybut miłości, który w poezji romantycznej odgrywał niebagatelną rolę. I w tej dziedzinie Kiczor popisał się pięknym wiersze:
Motyle
Listy dawno spoczęły w szufladzie
Zapomniane szczegóły adresu
I tęsknota już jakby jest rzadziej
I wspomnienie wieczornych karesów.
Tylko tyle, a wciąż niezwyczajnie,
Gdy się pamięć bez szmerów porusza,
By została i nie mogła zmarnieć,
Spływa cieniem modraszek argusa.
Z czułym lotem mgielnego kraśnika
Noc omamów rozpięta nad łóżkiem
W kącie pawik przygrywa na smykach,
Coś się skrada pod senną poduszkę.
Czas zawartość szuflady dopieścił,
Wypływają tęsknoty zbyt wolno,
Zapomniane, pożółkłe już treści,
Czyta na głos niepylak apollo.
Dwór polski posłużył mi do kulturowego umiejscowienia wierszy JSK, ale myslę, że w tej twórczości nie chodzi tyle o dwór jako taki, ale o DOM. Miejsce, gdzie trwają pokolenia, gdzie zawsze można wrócić nawet po najdłuższej wędrówce. Gdzie gromadzone są fotografie rodzinne, listy i pamiątki, a stare meble mogą wiele opowiedzieć o przeszłości, bo mieszka w nich duch czasu. Myślę, że chodzi o kulturową i historyczną ciągłość domu polskiego, jako metafory ojczyzny. Ostatnia wojna i lata tuż-powojenne okrutnie obeszły się właśnie z ciągłością historyczną w Polsce. Zniszczeniu i grabieży uległo bardzo wiele siedzib ziemiańskich. Kiedy widzę starodruki w zbiorach kieleckiej Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej, zwiezione tu z dworów i składowane, najpierw w stertach na dziedzińcu Muzeum przy Rynku, narażone na deszcz i śnieg, a dopiero potem podzielone i ułożone półkach. Partyjne „Słowo Ludu” pisało, że te księgi wzięto z dworskich bibliotek „zatęchłych zacofaniem”. Od tamtej pory „zacofanie” kojarzy mi się z czymś ciepłym i pozytywnym, a na słowo „postęp”, uciekam gdzie pieprz rośnie.
Myślę, że każda z ksiąg miała kiedyś swój dom i swojego właściciela, był częścią domowej tradycji. Dobrze, że te księgo ocalały, że nie zgineły w błocie pod kołami ciężarówek czerwonoarmistów, nie spłonęły w ogniskach, nie zgniły w krzakach przydrożnych. Ale przecież dom to nie tylko dwór, ale zwykła chata.
Pieśń o domu
Kochasz ty dom, rodzinny dom,
Co w letnią noc, skroś srebrnej mgły,
Szumem swych lip wtórzy twym snom,
A ciszą swą koi twe łzy?
Kochasz ty dom, ten stary dach,
Co prawi baśń o dawnych dniach,
Omszałych wrót rodzinny próg,
Co wita cię z cierniowych dróg?
Kochasz ty dom, rzeźwiącą woń
Skoszonych traw i płowych zbóż,
Wilgotnych olch i dzikich róż,
Co głogom kwiat wplatają w skroń?
Kochasz ty dom, ten ciemny bór,
Co szumów swych potężny śpiew
I duchów jęk, i wichrów chór
Przelewa w twą kipiącą krew?
Kochasz ty dom, rodzinny dom,
Co wpośród burz, w zwątpienia dnie,
Gdy w duszę ci uderzy grom,
Wspomnieniem swym ocala cię?
jeśli kochasz, jeśli chcesz
Żyć pod tym dachem, chleb jeść zbóż,
Sercem ojczystych progów strzeż,
Serce w ojczystych ścianach złóż!…
Bo przecież dom to nie tylko dwór, kamienica w mieście, ale także zwykła chata. Dom to miejsce, gdzie zawsze się wraca, choćby pamięcią, jeśli nie można tego uczynić, z różnych względów, w sposób rzeczywisty. Dom to nasza pamięć, nasza Historia i wreszcie nasza Ojczyzna.
Na fotografii w nagłówku – sala kominkowa Wojewódzkiego Domu Kultury w Kielcach. Ja z JSK na scenie, w pierwszym rzędzie siedzi (tyłem) dyrektor Jarosław Machnicki.