Z B Piastą

Literackie przyjaźnie (1)

Romana Śliwonika poznałem w Skarżysku Kamiennej z okazji konkursu poetyckiego, jaki w tym mieście organizowała Bożena Piasta, moja przyjaciółka po piórze i nie tylko. Zapraszała mnie często do Skarżyska Kamiennej i gościła u nas w domu. Opiekowała się grupą poetycką młodych i wydała u nas ich antologię pt. „Tęcza”.

Do jury zaprosiła Jana Zdzisława Brudnickiego i właśnie Romana Śliwonika. Zdobyłem tam jakąś nagrodę (nie pamiętam dokładnie jaką, bo to już blisko 20 lat temu). Przyjechałem wraz z żoną i przez chwilę mogłem porozmawiać z panem Romanem, bo Zdzisława Brudnickiego znałem już wcześniej z jego literackich wizyt w kieleckim Domu Środowisk Twórczych, gdzie pracowałem na etacie. Uwielbiałem wiersze Śliwonika i nie przeczę, chciałem tak pisać, ale nie potrafiłem. Były to wiersze narracyjne, jakie lubię, rozlewne, ale nie chaotyczne, pełne wewnętrznej dyscypliny. Snuły opowieść o życiu wewnętrznym, ale tonem elegijnym, wysokim, jednak nigdy nie patetycznym. Poeta potrafił pisać o sprawach intymnych, miłości, zdradzie, rozczarowaniu, w sposób uroczysty, niemalże eschatologiczny, jego wiersze pełne były wewnętrznego blasku metafizycznego i to mnie w nich urzekało. Przy tym, jak w każdej dobrej literaturze, napięcie między słowami trwało do ostatniego wersu.

Pan Roman minę miał posępną, wysoki, szczupły, niby don Kichot, a przy tym dostojny, jak jego wiersze i poematy. W dodatku małomówny, lakoniczny w słowach. Celebrował swoją rolę jako „Poety”, w przeciwieństwie do Zbigniewa Jerzyny, który był raczej niefrasobliwy, lubił odgrywać rolę prześmiewcy, Stańczyka, zabawiającego towarzystwo literackie. W przeciwieństwie do Krzysztofa Gąsiorowskiego który był postacią tragiczną, rozdartą w sobie, mroczną, katastroficzną, a przy tym hulaszczą. Wszyscy oni byli z towarzyskiego i twórczego kręgu Stanisława Grochowiaka, wybitnego poety, za życia uchodzącego za klasyka, który był ich literackim guru, Grochowiak był też redaktorem działu poezji w warszawskim tygodniku „Kultura” i tam publikował swoje wiersze oraz przyjaciół poetów. Spotykali się wieczorami w jednej z knajp na Krakowskim Przedmieściu, a Grochowiak był wodzirejem który wspólne picie przeistaczał w szekspirowski dramat, a do alkoholowych uczt przygotowywał się starannie, tworząc scenariusz wypowiedzi, przygotowując rubaszne i melancholijne przemowy, o czym już po śmierci mistrza pisał Śliwonik we wspomnieniach zawartych w książce….. Przyjacielem Grochowiaka był także krytyk Piotr Kuncewicz, który wiele razy bywał u nas w Kielcach, w pewnym sensie opiekując się grupą młodych poetów nazywanych bazarowcami, od tytułu ich debiutanckiej antologii wierszy „Bazar poetycki”, 1974. O również celebrował alkoholowe spotkania, czyniąc z nich dzieła sztuki.

Spośród klasyków literatury ojczystej, którzy uczęszczali do naszej szkoły, można wymienić także Adolfa Dygasińskiego, przybyłego z powiatowego Pińczowa. Następnie Aleksandra Głowackiego, czyli Bolesława Prusa. Została po nim pyszna anegdota, jak to, na wieść o wybuchu powstania styczniowego, wziął wszystkie swoje podręczniki szkolne, pisane po rosyjsku i wsadził je do pieca, a następnie poszedł do partii powstańczej, do lasu.

Samo powstanie styczniowe w Kielcach nie wybuchło, bo ochotnicy zgromadzeni na podmiejskich wzgórzach: Karczówka i Dalnia, nie doczekali się swojego dowódcy, który normalnie, po ludzku, zaspał.

W okresie międzywojennym do naszej szkoły uczęszczali między innymi: Józef Ozga-Michalski, Marian Sołtysiak, Adolf Sowiński, Wiesław Jażdżyński, Jerzy Krzeczowski i najsławniejszy, ale w PRL, nieznany i nieobecny, Gustaw Herling-Grudziński. Pomyśleć, że Jerzy Krzeczowski  niedługo przed śmiercią zażądał sobie kieleckich książek i napisał z nich wnikliwe recenzje, w tym także z mojego zbiorku „Walka stulecia”

W liceum uczyli mnie znakomici poloniści. Tak się jednak składało, że szybko się zmieniali. Stanisław Mijas, znawca literatury świętokrzyskiej, autor książki o pisarzach związanych z regionem, po odejściu z zawodu nauczycielskiego pracował jako dziennikarz i w prasie umieszczał swoje szkice polonistyczne.. Karolina Pojawska, uciekinierka z Warszawy po powstaniu, redaktor naczelna znakomitego czasopisma dla nauczycieli, które stale prenumerował mój ojciec, nauczyciele polskiego, „Biuletyn Języka Polskiego”, pani Synowiecka, która uczyła mnie krótko, bo wkrótce zachorowała na nieuleczalną chorobę i zmarła. Bardzo lubiłem jej sposób uczenia, kiedy to podczas omawiania „Dziadów” cieszyła się z każdej nowej interpretacji ucznia, zachwycała się naszą dociekliwością i detektywistycznym niemal poszukiwaniem prawdy w arcydziele Mickiewicza. Następna to pani Sławoszowska, która znała język francuski jeszcze z przedwojennych swoich czasów młodości, kiedy wakacje spędzała z koleżankami w dworkach ziemiańskich. Ona zachęcała nas do lektury Camusa, Gide;a Prousta, Sartre;a, ale także Mrożka i Gombrowicza. Pokazywała nam periodyki literackie: „Poezję”, „Twórczość”, „Teatr”, „Miesięcznik Literacki”. Uczyła krótko, bo była tylko na zastępstwie, ale i tak wniosła w moje życie wiele inspirujących tematów.

I najbardziej pamiętna dla mnie profesorka z liceum, pani Helena Wolny. To ona odgadła kobiecą intuicją, że w tajemnicy przed światem, piszę wiersze i namówiła mnie do ich publikacji w szkolnym piśmie „Młodzi Idą”. Nie wiem do dzisiaj, jak to się stało, że cenzura pozwoliła na wznowienie „sanacyjnego” pisemka uczniowskiego. Kiedyś uważałem, że druk w szkolnym piśmie jest mało poważny, ale dziś dumny jestem z mojego debiutu poetyckiego w naszym „żeromszczaków” piśmie: „Młodzi Idą”, w 1972 roku.

Na fotografii w nagłówku: Zdzisław Antolski i Bożena Piasta w Skarżysku-Kamiennej, przed laty.

4 komentarzy pod “Literackie przyjaźnie (1)

  1. Świetny pomysł! Gratuluję i powodzenia życzę!!!Z przyjemnością czytam Twoje Zdzisław wspomnienia zwłaszcza jak dotyczą naszego I Liceum… Pozdrawiam Serdecznie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.