„Scalam się i rozpadam” – pisze poeta, Jan Stanisław Kiczor – w tytule jednego ze swoich, licznych już, zbiorów wierszy. Istotnie, osobowość to poetycka trudna do zdefiniowania, pełna kontrastów i przeciwności. Z jednej strony subtelny znawca drgnień duszy zakochanych, a z drugiej prześmiewca, satyryk, rubaszny kompan przy biesiadnym stole. Sądzę, że w twórczości JSK znalazła zgodę dwoistość polskiej literatury, pogodził on mianowicie zarówno kruchość i nieśmiałą melancholię romantyków, anemicznego Słowackiego i neurastenicznego Norwida z rubasznością pana Paska i hrabiego Fredry, a także witalnością Mickiewicza… Rzadki to przypadek w naszej literaturze: romantyczny Gustaw z Onufrym Zagłobą w jednej osobie.
Nie można pisać o tej poezji bez osadzenia jej w polskiej tradycji literackiej, nie mając w pamięci dorobku literackiego Jana Kochanowskiego i Mikołaja Reja, „Satyry na leniwych chłopów”, „Pana Tadeusza”, „Pamiętników Paska”, powieści Sienkiewicza, czy twórczości Asnyka, Staffa, Leśmiana, Tuwima. Jednak mamy świadomość, że wierszy tych nie pisze szlachciura, ale dzisiejszy inteligent, po przejściach wojennych, komunistycznych i transformacyjnych, ceniący sobie wolność i niezależność myślenia, choć zakochany w polskiej, głównie szlacheckiej, tradycji historycznej i literackiej, choć wrażliwy na sprawy społeczne. Od razu dodam, że i takich typowych polskich inteligentów jest coraz mniej, zastępują ich mydłkowaci, partyjni felietoniści piszący na zamówienie polityczne. Bowiem tylko zaangażowanie ideowo propagandowe po jednej ze stron politycznego sporu, otwiera współcześnie piszącym swoje łamy i ekrany. Myślących samodzielnie nikt nie chce, bo nie są do niczego przydatni. Zresztą, może tak było zawsze? I nie tylko u nas?
Leszek Żuliński we wstępie do zbiorku „Rozjaśnianie czasu” napisał: „Wydaje się jednak, że uniwersalia i fundamenty stanowią podstawowy, wątek tej poezji. Bardzo ważnym tropem są tu kwestie historyczne i kulturowe. Kiczor kocha kanon i nie boi się posądzenia o „zamierzchłość”. Sądzę, że on wierzy w Matrycę – choćbyśmy zmieniali świat i siebie w najbardziej szalony sposób, uciekali do przodu w zadyszanym galopie, to stopami zawsze będziemy tkwić w źródle”.
Ale, co Żuliński rozumie pod słowem „źródło”? Długo nie mogłem znaleźć jakiejś uniwersalnej formuły na twórczość poetycką JSK, tak wydawała mi się ona tematycznie rozległa, zaiste „od Sasa do lasa”, jak głosi tytuł jednego z jego zbiorków wierszy. I nagle, podczas lektury kolejnego zbioru, doznałem olśnienia: wiersze Kiczora doskonale plasują się w przestrzeni polskiego dworku szlacheckiego wraz z przyległościami: parkiem, lamusem i gołębnikiem, a także stajnią itp.. A czasem bohater literacki zajdzie do kościoła i na cmentarz, odwiedzi folwark i robi konną przejażdżkę. Odwiedza sąsiadów i wybiera się do wód, a nawet podróżuje po Europie, co przecież w szlacheckich czasach było normą i zasadą, że młody człowiek zdobywał wiedzę i doświadczenie na zachodnich uniwersytetach, jeśli przypomnimy sobie wykształcenie Jana Kochanowskiego.
Jest tu wiele nostalgii za minioną świętością, szlachecką i inteligencką, bo przecież do dworków przyjeżdżali i Staff, i Leśmian, a w międzywojniu kanikułę w dworkach spędzali i Lechoń, i Tuwim, i Słonimski. Po wojnie w dworku mieszkał Prezes Jarosław Iwaszkiewicz, a Dom Pracy Twórczej mieścił się w pałacu w Oborach. Tak więc niemal cała nasza literatura z dworków się wywodzi. Również wypędzenie z rodzinnego siedliska, emigracja do miast i bloków w okresie komunizmu do tejże mitologii należy. A życie inteligenta w PRL, pełne było nostalgii za przedwojniem, którą umiejętnie podsycał „Przekrój”, „Podwieczorek przy mikrofonie” oraz literatura.
Zapewne, uniwersalia i imponderabilia są fundamentem tej poezji, ale – jak w każdym szanującym się dworku – jest tu, obok kaplicy, także salon, gdzie się tańczy, opowiada dowcipy i zagadki, jest także lamus i strych, gdzie można znaleźć stare szpargały i zakurzone pamiątki. Bo twórczość Kiczora jest arcypolska, gmach tej poezji to w istocie dwór polski z przyległościami, zupełnie jak w Soplicowie, a więc z ogródkiem, gdzie Zosia biegała boso i ze „świątynią dumania”, i z pokojem Telimeny, w którym wspomina się o „biurku w Peterburku”. Trzeba jednak koniecznie dodać: dwór polski po przejściach, a więc po peerelowskim komunizmie, z jego ludycznym humorem („jesteśmy na wczasach”), a także po postkomunizmie i transformacji ustrojowej. Dwór polski znikł z naszego krajobrazu, ale pozostał w wyobraźni, w narodowej mitologii, w literaturze, języku, jakim się posługujemy na co dzień i od święta, odcisnął się trwale w naszej kulturowej zbiorowej pamięci.
Przy lekturze poezji Jana Stanisława Kiczora, czytelnik ulega iluzji, że autor w sposób naturalny, na co dzień myśli wierszem, jego rytmem, rymem, porównaniem, metaforą… Potrafił on bowiem zawrzeć w swoich utworach cały kosmos odczuć, przemyśleń i wątpliwości. Jednak Autor nigdy nie występuje z pozycji wszechwiedzącego i mającego zawsze moralną rację. Ma się wrażenie zatopienia w poezji, w tym dziwnym stanie nieważkości, zawieszenia między marzeniem, refleksją, a rzeczywistością, wszechobecności poezji w naszym życiu, Dzieje się tak, ponieważ poeta porusza się w krainie poezji z niesłychaną swobodą i precyzją, w czasach romantyzmu mówiono, że wręcz „śpiewa” („czym śpiewak dla ludzi”). Kiczor dysponuje plastyczną wyobraźnią i posiada niesłychane wyczucie wieloznaczności słów oraz ich sensu, a także nowych znaczeń wynikających z sąsiedztwa.
Wyraźnie widoczna jest dbałość o czytelnika (co dziś jest nieczęste), to jest pierwsza zasada tej twórczości, aby odbiorca podzielał z autorem radość z udanego wiersza, aby się – broń Boże – nie nudził, nie narzekał. Radość i satysfakcja z lektury mają być obopólne. I wcale nie chodzi tylko o poetyckie sztuczki czy fajerwerki słowne, ale o wspólną prawdę człowieczego bytowania na ziemi, jego radości, szczęścia, ale także smutku, rezygnacji i rozpaczy. Jednocześnie jak ognia unika dosłowności, mówienia „kawy na ławę”, co dla poezji bywa zabójcze: „Wszystko jest w przemilczeniach”, twierdzi poeta w wierszu „teoria poznania”. A przy tych wszystkich pięknościach poetyckich nie da się czytać JSK lekko łatwo i przyjemnie. Wbrew potoczystości i lekkości tekstu, przynosi on trudne, egzystencjalne treści i rozterki. To nie jest lektura rozrywkowa, ale trud zrozumienia intencji poety, próba współodczuwania, bo przecież JSK nie ucieka od tematów współplemiennych, także od naszej Historii, naszych wad i klęsk.
W niespełnieniach fałszerstwo, w spełnieniach obłuda,
Dysonanse nie bolą, w iluzjach mrok wietrzny,
Szepcze jakąś pociechę napotkany Judasz –
Łudząc, że zna adresy azyli bezpiecznych.
(Wnikanie w szarość)
Bohater tych wierszy jest człowiekiem ciągle wątpiącym, patrzącym na rzeczywistość i na siebie z dystansem, często satyrycznie, kpiąco, a prawie zawsze sceptycznie, ze smutną samowiedzą o znikomości wszelkich ludzkich wysiłków w starciu z przemijaniem i z rozpędzoną „lokomotywą dziejów”. Kruchość ludzkiego życia, daremność naszych pragnień i uczuć, dominują w tych wierszach.
Nic nie jest jednoznaczne, codziennie scalamy się i rozpadamy, nie ma prawd ostatecznych, słychać tylko chichot losu, a „najlepiej się widzi w światłocieniach”. Ostrożność w formułowaniu sądów i dystans do rzeczywistości, charakteryzują poezję Kiczora. A wszystko to lekko i dowcipnie podane z dodatkiem czarnego humoru, doprawione ironią i groteską, a nawet udaną parodią, nie przekraczającą granic dobrego smaku, jak choćby tu:
A kiedy przyjdzie taki świt,
Że mnie rozbolą kości wszystkie,
Chryzantemami będę kwitł,
Później opadnę – zwiędłym liściem.
(A kiedy przyjdzie)
Czy JSK jest ostatnim skamandrytą naszej poezji? Zważmy na początku, że skamandryci bardzo lubili nastrój dworkowy. Bywali w zaprzyjaźnionych siedzibach ziemiańskich na wakacjach. Ale nie tylko oni: Jan Brzechwa poznał Brunona Jasieńskiego w dworku w Pęchowie. Witold Gombrowicz grał w tenisa w dworku w Małoszycach. W podmiejskim dworku wychowały się Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec. Ba, swojego dworku w Nałęczowie doczekał się Stefan Żeromski, piewca i krytyk zarazem, powieściowej Nawłoci.. Jarosław Iwaszkiewicz dorobił się bodaj najsłynniejszego w najnowszej literaturze dworku, którego nie zabrały mu nawet władze komunistyczne. I w dworku w Oborach powstał dom pracy twórczej dla literatów opiewających socjalizm.
A Leopold Staff tak pisał o dworku jako archetypie polskiego domu:
Niech mi się przyśni dworek skryty w białych sadach,
Z drewnianym gankiem w młodych, gęstych winogradach;
W nim staroświecka izba tak spełzła i zbladła,
Że siebie nie poznaje już w głębiach zwierciadła;
Sprzęty w czystych pokrowców obleczone biele,
Bezczynne i poważne jak ludzie w niedzielę;
U progu pies patrzący z rozumnym spokojem,
Choć łagodny jak dziecko nazwany Rozbojem…
Gdy wyjdę wczesnym rankiem, niech mnie w ganku czeka
Na białym stole dobry, miły list z daleka
I dal wśród drzew, owianych słonecznym opyłem,
Niech mi się wyda krajem, gdzie nigdy nie byłem,
By mi było w tym miejscu, nie znanym nikomu,
Przedziwnie jak w obczyźnie i słodko jak w domu.
(Dworek)
Szydził z „małego dworku” Witkacy, krytykował Słonimski w „Rodzinie”, a czyż nie kojarzy się z upadkiem dwory „Tango” Mrożka i jego nowy, niespodziewany lokator – Edek, jako likwidator pewnej epoki.
Chciałbym tutaj podkreślić, aby uniknąć nieporozumień, że JSK nie jest żadnym apologetą i chwalcą sarmatyzmu czy szlachetczyzny jako ideologii, czy też dworu szlacheckiego jako symbolu polskości z pominięciem chłopskiej chaty lub mieszczańskiej kamienicy, a także domu robotnika. Nie, tu chodzi raczej o mit literacki, archetyp polskości zakodowany w naszej literaturze, ze szczególnym uwzględnieniem poezji. Bo wiersze JSK są mocno osadzone w polskiej tradycji literackiej. Chodzi o pewien archetyp dworu, jako modelu polskiego przeżywania świata, powolnego mistycznego bytowania, w zgodzie z naturą i przodkami.
Tu mi się przypomina wspomnienie Czesława Miłosza, zmieszczone w jednym z wywiadów w piśmie „Rzeczpospolita”, z jego pobytu podczas wojny w dworku pod Krakowem, u żony Jerzego Turowicza. Otóż przyszły noblista zauważył w zakamarkach jednego z pokoi szklaną szafę pełną książek, białych kruków, jednak była ona zamknięta na klucz. Właścicielka, na jego natarczywe prośby, odpowiedziała, że klucz zaginął kilka wieków temu i od tego czasu szafa nie była otwierana. Miłosz był oburzony. Jednak ta anegdota dobrze oddaje mentalność mieszkańców dworku, którzy nigdy i nigdzie się nie spieszą ani nie denerwują takimi drobiazgami, jak zagubiony klucz od szafy w zapomnianym pokoju. Bowiem czas tu biegł powoli, nikt się nie spieszył, celebrowano chwilę. Jest czas, aby podumać nad sensem życia, sensem cierpienia, iść na spacer przez aleję wysokich drzew nad staw, pomodlić się pod polną kapliczką, a potem odwiedzić groby przodków i pogadać z nimi na cichym, wiejskim cmentarzu. Nie chodzi też Kiczorowi, broń Boże, o żadne rozrachunki ideowe ze szlachetczyzną, nie zamierza być następcą Boya, który w recenzji z „Rozbitków” Blizińskiego” pisał: „Porachunek ze szlachetczyzną wciąż aktualny, to kwestia naszego zdrowia moralnego”. Wydaje się, że po przetoczeniu się walca drugiej wojny światowej i epoki komunizmu, to raczej rozrachunek z tymi dwoma wydarzeniami jest Polakom bardziej potrzebny niż rozdrapywanie dawno zabliźnionych ran szlachetczyzny. Zresztą zważmy, że dzisiaj nawet rosyjscy ziemianie z powieści „Martwe dusze” Gogola, wydają się całkiem sympatyczni w porównaniu z sowieckimi komisarzami.
Tak też odczytuję poezję JSK, gdzie problem moralny zła i dobra ma swoje pierwszoplanowe miejsce. Ale poruszamy się w świecie literackich tropów i mitów. Poezja JSK najchętniej czuje się w światłocieniach, poetę interesuje nastrój, jednostkowy los człowieka, jego odczuwanie i przeżywanie świata, a nie wyroki Historii czy kładzenie na szali różnych ideologii, które przemijają wraz z czasem, jaki je zrodził i uruchamiał. Świat w poezji JSK jest jednocześnie magiczny, bajkowy, ale uczucia są boleśnie realne. I o to walczy autor, o świat wewnętrzny, z Bogiem albo i bez Boga, ale świat ten musi mieć sens, choć podmiot właśnie sensu szuka. Może więc cały sens jest w ciągłym poszukiwaniu, w wędrówce? Poszukiwanie realne, podróż do miejsc, które się kocha, jest także podróżą w głąb siebie, jak choćby w wierszu „Mimochodem”:
Drzwi otwierają się na każdą stronę,
Południe czasem przemyka przez okna,
Na ścianach wiszą teksty starych nowenn,
Firana błyszczy jak znoszony ornat.
Sens w tym odnajdziesz ( choć jest to bez sensu),
Bo najważniejsze (i może się zdarzyć),
Że będziesz szukał różnych precedensów,
By do właściwych zwracać się ołtarzy.
To tak na poczet wszystkich naszych szaleństw,
Z niewiary w wiarę, lecz częściej – odwrotnie,
Bo może dzisiaj Boga nie ma wcale,
Lecz jutro, kto wie? Może gdzieś go dotkniesz?
Lecz zważ, byś czasem, przez chełpliwość własną,
Imaginacji nie pomylił z Bogiem.
Drzwi wciąż otwarte mogą się zatrzasnąć
I sam zostaniesz, zaplątany w trwogę.
W wierszu tym z niezwykłą intuicją pokazano chwiejność ludzkich przekonań, zagadkę ludzkiej osobowości, ciągle poszukującej, wahającej się, skazanej na cierpienie, na „bojaźń i drżenie”, jak to wspaniale ujął Kierkegaard, którego echa przemyśleń odnajdujemy w wierszach naszego poety.
Wydaje się, że podmiot liryczny wierszy JSK jest osobliwym wędrowcem w czasie, który przybył do współczesności z dwudziestolecia międzywojennego, wprost z wierszy Leśmiana, Staffa, Tuwima, Iwaszkiewicza i innych poetów dwudziestolecia, bowiem operuje podobną poetyką, obrazowaniem, ale przede wszystkim wrażliwością, odczuwaniem świata, wyobraźnią poetycką. Bardzo trafnie zauważył Leszek Żuliński”, że Kiczor uprawia „wiersz skamandrycki”, od siebie dodam, że „skamandrycki” nie tylko pod względem formy, ale także treści.
W utworach Kiczora odnajdziemy zagubione pejzaże, jakby z dwudziestolecia, może z dzieciństwa, a może młodości?. Najwięcej tych nostalgicznych krajobrazów uczuciowych znajdziemy w zbiorku „Sny i przebudzenia”. Ot choćby wiersz „Zagubione”:
Nie przejadę pociągiem przez te miejscowości
Którym kruk porwał mięśnie rozdziobując ściany,
A przecież bardzo chętnie ktoś mnie tutaj gościł,
Gdym jeszcze nie rozpoznał wszystkich spraw przegranych.
Tu komórka, tam izba i gapi się pamięć;
Kiedyś byłem zbyt wcześnie, a dzisiaj za późno,
Na placu drzewo leczy nadłamane ramię,
Rozrzucone podkowy rdzewieją za kuźnią. (…)
Kamień na kamieniu kładziony z mozołem,
Zapadając się w sobie ostatkiem sił straszy;
W zaułki wejścia wzbrania skrzywiony pachołek,
.
.Stan zawieszenia, zagubienia w czasie, w wyobraźni i w snach, to charakterystyczny rys tej poezji.
Cdn.
Na fotografii w nagłówku: Jan Stanisław Kiczor i Zdzisław Antolski (Kwiecień, 2016)