Z cyklu: Dwór polski w wierszach JSK (2)
Siódmego czerwca bieżącego roku, w kieleckim Wojewódzkim Domu Kultury, w obecności jego dyrektora, pana Jarosława Machnickiego i publiczności, odbyło się spotkanie autorskie poety Jana Stanisława Kiczora. Pan Jarosław Machnicki to miłośnik historii WDK. Gmach powstał jako owoc zbiórki Komitetu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego, nazwany został imieniem Marszałka Józefa Piłsudskiego. Budowę rozpoczęto w 1933 roku, a ukończono niesamowicie szybko, bo w 1936 roku. Sam Marszałek Piłsudski nigdy tutaj niestety nie przyjechał, ale w roku 1937 odbył się wielki raut z udziałem drugiego marszałka Edwarda Rydza Śmigłego. Budynek projektował Edgar Aleksander Norwerth, który studiował architekturę w Moskwie i Petersburgu, w 1924 r. wyjechał z Rosji sowieckiej na Kongres w Londynie i pozostał na Zachodzie. Po jakimś czasie powrócił i zamieszkał w Warszawie, gdzie miał rodzinę. To on zagospodarował przestrzennie plac Saski w stolicy, a poza tym projektował wiele gmachów, w tym miał wiele zamówień ze strony wojska.
Z moich wspomnień, pamiętam liczne dyskusje polonistyczne z udziałem pana Jacka Kajtocha z Krakowa, a także inne prelekcje, jakie urządzali tutejsi poloniści. Trzeba bowiem wiedzieć, że w latach 60. i 70. działali w Kielcach bardzo znani, świetni poloniści, panie Karolina Pojawska, Zofia Żakowa, Helena Wolny i jedyna żyjąca do dziś – Zofia Korzeńska, a z panów – Stanisław Mijas, pedagog, popularyzator i dziennikarz. Wszyscy oni mieli wręcz obsesję na punkcie osoby i twórczości Żeromskiego. To samo przeżywałem w domu, gdzie mój ojciec, nauczyciel polskiego, gromadził bibliotekę poświęconą Wielkiemu Stefanowi. Trudno się dziwić, był to największy pisarz tak ściśle związany z Kielcami i z Puszczą Świętokrzyską. Zwycięsko przeżył zmianę ustroju po wojnie, bo przypięto mu gębę krytyka sanacji i kapitalizmu, choć jako żywo popierał Legiony i miał w głębokim poważaniu Józefa Piłsudskiego. Ale kielecka polonistka, pani Aleksandra Dobrowolska (1906-1989), inicjatorka Muzeum Lat Szkolnych Stefana Żeromskiego, już od pierwszych lat istnienia władzy komunistycznej, jeszcze w latach 40. entuzjastycznie głosiła tezę o postępowości Stefana, na łamach ówczesnego, bardzo jadowitego, kieleckiego „Słowa Ludu” i dzięki temu uchroniła go przed opinią pisarza burżuazyjnego, co mogło dla spuścizny Stefana skończyć się tragicznie.
Prywatnie uważam, że gmach WDK to najbardziej urokliwy budynek użyteczności publicznej w Kielcach, zaraz po pałacu biskupim, zwanym też zamkiem, który jest oczywiście poza konkurencją. Urokliwe wnętrze, marmury, złoto, szkło, rzeźbienia, piękne sufitu, w ogóle nazywałem go zawsze w myślach „małym Wawelem”..
Co jest w tych Kielcach, że w jakiś tajemniczy, magiczny sposób przyciągają… Pisał o nich Prus, a nazwisko bohatera Lalki, Wokulskiego, wziął z naszego miasta, co podobno można sprawdzić na Cmentarzu Nowym. Dygasiński zawsze z nostalgią wspominał miasto swojej młodości, wagary na Kadzielni i opublikował nowelę „W Kielcach”. Zofia Nałkowska z przyjemnością wspominała Kielce, choć musiała stąd wyjechać z mężem, bo ich gazeta zbankrutowała, coś jak w „Promieniu” Żeromskiego. O ambiwalentnym stosunku Żeromskiego do Klerykowa, od miłości do nienawiści i z powrotem (trzeba by ogromną księgę zapisać i kilka już powstało, z czego ostatnimi czasy warto wymienić pozycje pani Barbary Wachowicz i pani Kazimiery Zapałowej)… Kielce inspirowały całą plejadę międzywojennych autorów, stąd się wywodzących, z których warto wymienić Gustawa Herlinga Grudzińskiego, Adolfa Sowińskiego, Józefa Ozgę Michalskiego, Wiesława Jażdżyńskiego, a ostatnio, pośrednio poprzez przekazy rodzinne, Jacka Dehnela, autora powieści „Lala”, mówiącej o naszym mieście. Warto tu wspomnieć także o Irenie Furnal, a zwłaszcza o ostatnim cyklu opowieści o Gustawie Herlingu Grudzińskim publikowanych na Pisarzach.pl.
Ale, pisząc o Kielcach, nie można zapominać o niedalekich Górach Świętokrzyskich, naturalnym temacie i środowisku niemal wszystkich książek Żeromskiego. Puszcza jest uświęcona krwią powstańców styczniowych i partyzantów II wojny światowej. W końcu tu działał pierwszy partyzant drugiej wojny światowej – major Henryk Dobrzański „Hubal”, tu walczył „Ponury”, Jan Piwnik oraz „Barabasz” – młody przedwojenny poeta, Marian Sołtysiak. Posłuchajmy poety Kiczora:
Na polanie Bielnik rośnie
najpiękniejszy dziurawiec
i maki.
Już niedaleko do szczytu,
a ciągle jakby za mało
tych nasyceń łąkowo-leśnych.
Trzeba usiąść,
wtopić się w łagodność
którą znajdziemy w sobie
i trwać.
W końcu tyle możemy
dla siebie zrobić.
(* * *)
Ale po Puszczy można krążyć w nieskończoność z tym samym uniesieniem w sercu, wiem bo wędrowałem, jako niedoszły drwal w czasie praktyk studenckich. A później już jako „doszły” poeta, bo z cenzusem książkowym, podczas licznych wypraw z grupą przyjaciół oraz ognisk, jakie organizowało pismo „Radostowa”, które pielęgnuje przedwojenne tradycje znakomitego tytułu, gdzie nadwornym poetą był Jan Gajzler z Suchedniowa.
Zatem zapraszam, w imieniu JSK na wędrówkę:
Szlaki mają różne kolory,
różne gradacje doznań,
tylko trud podobny.
Idąc stopniowo nasiąkasz
barwą wygrzewającej się traszki,
zapachem malin,
światłocieniem liści,
i własnym zmęczeniem.
Napotkasz podobnych sobie.
A gdy ich będzie przybywać,
znak że szlaki się zbiegły
a cel już bliski.
Jest bufet,
są kanapki.
Tylko nogi bolą
niezrozumiałą dla wielu
satysfakcją.
(* * *)
Po takich nasyceniach ma się duszę zieloną z zachwytu… ale co tu widzimy, proszę wycieczki?
Po lewej grób powstańca listopadowego,
po prawej grób partyzanta
(przynależność nieznana),
pośrodku kapliczka.
Może zresztą odwrotnie,
lecz jakie ma to znaczenie,
skoro nad jedną i drugą mogiłą
te same świerki
szumią tak samo,
a stary buk sprawiedliwą porcją
opadłych czerwonych liści
ozdabia oba miejsca?
Zapalone lampki
kołyszą płomieniem
w rytm milczenia,
które jest we mnie
(W Górach Świętokrzyskich)
Zabliźniły się także rany po ostatniej wojnie: Ale czy naprawdę zabliźniły?
Odbudowano spaloną wieś
i tylko bujna roślinność poświadcza,
że popioły użyźniły glebę.
Na Wykusie zamknęły się karty
pisane przez Langiewicza, Hubala,
Ponurego.
Utrudzeni spoczywają w ciszy
niezakłócanej szczękiem broni,
zmieniającą się wartą.
Drzewa, zabliźniwszy własne
rozdarcia,
nucą nieustanną kołysankę
ziemi.
( * * *)
Zapewne jest tu także aluzja do „rozdartej sosny” z Żeromskiego, no i do „Popiołów”….
W Górach Świętokrzyskich występuje fenomen przyrodniczy o nazwie „gołoborze”, czyli rumowisko wielkich głazów, jako wynik wietrzenia skał.
Z gołoborza widok rozległy
na naszą codzienność
na nas samych.
Wpatrzysz wszystko
jeśli zechcesz
pod wątłym cieniem jarzębiny,
gdzie z rumoszu wyziera
płonnik
i wzrok zabawia
gaik lśniący.
(* * *)
Nie należy zapomnieć o kamiennym pielgrzymie – Emeryku…
Gdzie tak pędzisz?
Patrz.
Emeryk podąża Drogą Królewską
o jedną odległość ziarnka maku
rocznie.
Wieczność jest przed nim.
Ma czas.
(* * *)
Tamte Kielce, końca lat sześćdziesiątych i początku lat siedemdziesiątych, były miastem klubów, rozpleniło ich się ponad miarę. Nie pamiętam wszystkich, ale te najważniejsze: Klub empiku, który stał się przystanią niebieskich ptaków, miejsce spotkań młodzieży płci obojga; Klub Wiedza, w Wojewódzkim Domu Kultury, który prowadził „żywą gazetę” (byłem tam gościem po debiucie książkowym), Klub Nauczyciela, Klub Merkury, Klub Budowlanych (częstym gościem bywała tam, jak w Klubie Budowlanych opowiadano, utalentowana poetka, Ewa Dąbrowska Orzelska, kobieta fatalna, roztaczająca wokół siebie niezwykłą atmosferę melancholii i ekscentryzmu, jak z piosenek Ewy Demarczyk, nasza kielecka Sylwia Plath, która pisała katastroficzne wiersze i owiane smutkiem opowiadania, popełniła samobójstwo skacząc z okna wieżowca, w wyniku zawiedzionej miłości). Naprzeciw Klubu empiku swój klub posiadał Związek Młodzieży Socjalistycznej, gdzie koncert dawała podobno świetna grupa big-bitowa „Bezimienni”, a potem w nowym składzie „Bezimienni !!”. W Klubach powstawały kabarety, jak najsłynniejszy o nazwie „Yeti”. jednym z autorów tekstów był radiowiec, Piotr Gan. Najważniejszy był Klub Dziennikarza i Aktora, gdzie swoje monodramy prezentował felietonista – Ryszard Smożewski.
Zapewne było tak jak pisze poeta Jan Stanisław Kiczor:
Miasto. Tryptyk
I
Wszystko było zwyczajne.
Na Kadzielni lazurowa woda
odbijała promienie,
wchłaniając nas w pamięć
która nie dostała szansy
aby przetrwać.
W MPiK-u Zdzisław czytał
swoje nowe wiersze
ja zaś stawiałem mu herbatę
bez słowa o tym,
że nie rozumiem.
Na Sienkiewicza spotykali się wszyscy
których dziś nawet
bym nie poznał.
Ale siadam czasem na ławce.
Czekam.
Nikt się nie zatrzymuje.
Też jestem
Nierozpoznawalny.
Mimo to, wszyscy,
wciąż obok siebie.
W murach,
zaułkach Paderewskiego (dawna Buczka),
czy przy stoliku w “Sołtykach”,
przy Rynku.
Jesteśmy
choć wcale o tym nie wiemy.
II
Pocałunki rozpoczęte gdzieś
przy Toporowskiego
biegły z nami do Rynku.
Ku zdziwieniu jednych
i obojętności innych.
Jechały z nam
autobusem
na Legionów (d. Marchlewskiego).
Czasem mówił ktoś o bezwstydzie
(z zazdrości)
lub o jurnej młodzieży
– z bezsiły.
I nie było deszczowych dni.
Za ekspresję spełniania
przyznawaliśmy sobie Oskary,
nago,
na czerwonym dywanie.
III
Wystarczyło przejść
Bodzentyńską (d. Armii Czerwonej)
i tuż za kościołem
szło się na „pielęgniary”.
Zapamiętałem zdumienie
pięknem przechodzącym
w piękno.
I wszystko na miarę swojej
codzienności
było cudowne.
Pierzchliwe uśmiechy
jawiły się chwilą
przelotu barwnego ptaka,
niekontrolowanego oddechu.
Później Zdzisław pisał
jeszcze dłuższe wiersze
a mnie nie smakowała
herbata.
Powyższy wiersz pochodzi ze zbioru poezji JSK „Sześć historii lirycznych”, bardzo zmyślnie i przemyślanie wkomponowany przez redagującą ów zbiór, poetkę, Annę Marię Musz.
JSK raczej unika mówienia o sobie, jako osobie prywatnej, rzadko wypowiada się na temat swojej biografii, jedynie w zbiorku „Wyciąg z życiorysu” (2013) uchylił rąbka tajemnicy, wyznając z właściwą sobie ironią, na ostatniej stronie okładki: „Jeśli powiem, że jestem późnowiosennym Bykiem, to mówiąc mało, mówię jednocześnie zbyt wiele. Ale tak było i mój wpływ na to był żaden. Później bywało już różnie.
Nie uchwyciłem dość wyraźnie momentu, w którym zacząłem pisać, więc „ideologii” do tego faktu dorabiał nie będę. Po prostu, zacząłem i już”.
Na potrzeby spotkania w Kielcach, dyrektor Machnicki prosił o krotką notkę biograficzną naszego gościa i dzięki temu dowiedziałem się, że…
„Jan Stanisław Kiczor urodzony w 1947 r., poeta, mieszka w Warszawie. Debiutował w 2011 r. w e-Tygodniku literacko-artystycznym „Pisarze.pl”, z którym nadal współpracuje. Ponadto drukował w dwumiesięczniku „POEZJA dzisiaj”, w kwartalniku „Tygiel”, „Nowa Gazeta Literacka”, „Krytyka Literacka”, „Gazeta Kulturalna”, „Poezja ART.”, w prasie lokalnej oraz w rozlicznych Antologiach Poetyckich. Laureat wielu konkursów poetyckich, jest współwłaścicielem forum literackiego „Ogród Ciszy”
Wydał dotychczas siedem tomików poetyckich: 1. „Sny i Przebudzenia” – Wyd. Pisarze.pl 2012 r, 2. „Chichot na rozstajach” – Wyd. „Pisarze.pl 2012 r, 3. „Wyciąg z życiorysu” – Wyd. „IBiS” 2013 r, 4. „Od Sasa do lasa i inne faramuszki” – Wyd. Pisarze.pl 2013 r, 5. „Scalam się i rozpadam” – Wyd. Pisarze.pl 2014 r, 6. „Rozjaśnianie czasu” – Wyd. Norbertinum 2015 r. ;.7. „Sześć historii lirycznych” – Wyd. Fundacja Duży Format 2015 r.
Od 2013 roku – członek warszawskiego oddziału Związku Literatów Polskich
W latach 60. mieszkał w Kielcach, wiele wierszy poświęcił temu miastu i Górom Świętokrzyskim. Był członkiem Klubu Filmowego „Gong”, przy Wojewódzkim Domu Kultury i posiada nawet jego legitymację. Obecnie na emeryturze, ostatnio pracował jako przedsiębiorca budowlany”.
Inną ciekawostkę biograficzną o JSK zauważyłem we wpisie na Facebooku, kiedy nasz Czcigodny Autor przyznał się do istnienia domu – „Kiczorówka”, który nota bene występuje w jednym z jego wierszy, a znajduje się pod Bodzentynem na Ziemi Kieleckiej i jest zamieszkany przez brata Poety, Andrzeja Juliana. Kiedy indziej Kiczor napisał na FB: „A ja w 1972 roku wziąłem ślub w Kielcach (w maju) i jesienią wyjechaliśmy z żoną do Warszawy. A wcześniej byłem kilka lat członkiem tegoż „Gongu” pod wodzą Andrzeja Kurbańskiego”.
Kiedy więc Jan Stanisław Kiczor, brał ślub i z Kielc wyjeżdżał, ja w tym właśnie roku debiutowałem jako poeta w szkolnym piśmie I Liceum Ogólnokształcącego imieniem Stefana Żeromskiego, pod przedwojennym tytułem „Młodzi Idą” a pod opieką merytoryczną pani doktor Heleny Wolny. Również w tym roku zobaczyłem z bliska mistrza bokserskiego, Leszka Drogosza. A było tak, że mój serdeczny kolega z klasy szkolnej w liceum Żeromskiego (prywatnie syn kelnera z „Jodłowej”, dzięki czemu znałem wiele anegdotek), postanowił zostać pięściarzem Klubu „Błękitni”. Wszedłem na salę treningową przy ówczesnej ulicy Buczka, a dziś Paderewskiego (przed wojną Focha) a tam Drogosz, w dresie, udzielał wskazówek młodemu narybkowi bokserskiemu, waląc w przy tym oburącz w niewinny worek treningowy, który zwisał smętnie u sufitu. Mistrz Europy z 1953 r. (rok mojego urodzenia), kątem oka zarejestrował nasze wejście i moje zachwycone, pełne nabożeństwa spojrzenie i uśmiechnął się, zadowolony, trochę do nas, a trochę do siebie..
I to by było tyle przemyśleń na dzisiaj, a jeśli ktoś będzie twierdził, że za mało w tym szkicu analizy wierszy Kiczora a za dużo dygresji, temu odpowiem tak. Odkryłem, że twórczość JSK strukturalnie podobna jest do dworu polskiego z przyległościami, zarówno formą, jak i przeznaczeniem. Inne wiersze czyta się w salonie, inne w bawialni, inne przy stole w jadalni, a jeszcze inne pozostaną na zawsze „w biurku, w Peterburku”. Ale jakże pisać o tych wierszach, jeśli nie gawędą szlachecką? Wszak literatura polska tym gatunkiem stoi, być może to nowość w krytyce, ale już Kazimierz Wyka dał nam przykład niebanalnych „podejść” do autorów niebanalnych. Może na wzór „Pamiątek Soplicy”, powstaną „Pamiątki Antolskiego”?
Cdn.